Damy ludziom zarabiać!*
– Naszą siłą jest entuzjazm i szczerość, a to cechy, które w innych partiach wywołują autentyczne zdumienie – mówi w rozmowie z „Najwyższym CZAS-em!” Marcin Sypniewski, prezes oddziału bydgoskiego KNP i kandydat tej partii na prezydenta Bydgoszczy.
– Podobno wiec Nowej Prawicy był najliczniejszym konwentem partyjnym w Bydgoszczy. Jak udało się Panu zorganizować konwent w rozmiarze większym nawet od podobnych imprez partii dotowanych z pieniędzy podatników?
– Konwencja, w której wziął udział Janusz Korwin-Mikke oraz kandydaci do rady miasta i sejmiku przyciągnęła ponad 300 osób. Rzeczywiście to więcej niż uczestniczyło w tego typu imprezach firmowanych przez PO lub SLD. Różnica jest też taka, że nasi członkowie i sympatycy naprawdę wierzą w nasz program i szansę na sukces. U konkurencji wiary tej jest zdecydowanie mniej, a więcej lęków przed wizją utraty stołków. Naszą siłą jest entuzjazm i szczerość, a to cechy, które w innych partiach wywołują autentyczne zdumienie.
– Jak ocenia Pan rządy aktualnych władz Bydgoszczy z PO? Co ma im Pan do zarzucenia?
– Mamy w Bydgoszczy do czynienia z tym samym, co dzieje się w strukturach rządowych: niekompetentnych polityków, którzy niszczą miasto. W moim mieście rządzi (już nie formalnie, ale wciąż faktycznie) koalicja PO i SLD. Więc proszę sobie wyobrazić, jaki skutek ma taki miks nieodpowiedzialności i zwykłego kumoterstwa. Dokładnie to się dzieje w Bydgoszczy: miasto się wyludnia w ekspresowym tempie, mieszkańcy biednieją z roku na rok, w każdym kolejnym budżecie miasta widzimy rosnącą w zastraszającym tempie dziurę. Nie wiem, jak jest w innych miastach, ale my, bydgoszczanie, zwyczajnie nie mamy wyboru. Musimy natychmiast rozbić system rządzący naszym miastem, bo inaczej już za kilka lat kasę miasta oplombuje komornik.
– Od jak dawna działa Pan w KNP/UPR?
– Powiem anegdotycznie: od kiedy jako absolwent prawa, po dwuletnim romansie z urzędem miasta, otworzyłem własną działalność gospodarczą. W latach 1997-2007 byłem członkiem UPR, pełniłem między innymi funkcję prezesa oddziału i członka Straży, a od 2011 roku jestem członkiem KNP i aktualnym szefem oddziału bydgoskiego.
– Dlaczego zdecydował się Pan na kandydowanie na prezydenta Bydgoszczy?
– Po części odpowiedziałem na pytanie wyżej: jestem relatywnie młodym człowiekiem i głęboko wierzę w to, że jest jeszcze możliwe sprowadzenie miasta na właściwe tory. Taki mam charakter, że nie boję się wyzwań.
– Stanowisko prezydenta 360-tysięcznej Bydgoszczy to odpowiedzialna funkcja. Czy ma Pan odpowiednie doświadczenie, by kierować tak dużym miastem? Jakimi sukcesami zawodowymi i osobistymi może się Pan pochwalić w dotychczasowym życiu?
– Jak wspomniałem, jestem prawnikiem. Ze wspólnikiem stworzyliśmy i wciąż rozwijamy ogólnopolską kancelarię odszkodowawczą. Wiem, jak zarządzać dużymi grupami pracowników, jak delegować zadania i zarządzać raportami. Jednym słowem: wiem, jak prowadzić sprawie działającą organizację. Tylko mimochodem wspomnę, że moimi najważniejszymi konkurentami są były pracownik kontroli skarbowej (PO) i dwóch nauczycieli (PiS i SLD). Jeśli wyborcy rzeczywiście zechcieliby spojrzeć wyłącznie na kompetencje kandydatów do zarządzania takim „przedsiębiorstwem”, jak urząd miasta, to nieskromnie uważam, że miałbym mandat w pierwszej turze.
– Co jako prezydent Bydgoszczy przede wszystkim chciałby Pan zmienić w mieście?
– Mój program jest konkretny, treściwy i zawierający wyłącznie dziewięć punktów. Szczegóły można znaleźć na stronie internetowej www.NowaBygdoszcz.pl. Przede wszystkim chcę zlikwidować straż miejską, dzięki czemu zaoszczędzimy mnóstwo pieniędzy, których część przeznaczymy na wykupienie konkretnych usług patrolowych u policji. Chcę organizować referenda raz lub dwa razy do roku, obowiązkowo w przypadku jakiegokolwiek projektu uchwały powodującej zwiększenie długu miasta. Zamierzam zdecydowanie okroić istniejącą obecnie strefę płatnego parkowania. Zmniejszymy cenę biletu miesięcznego do 59 złotych, co podyktowane jest znaną z badań Laffera zależnością między ceną a popytem. Damy ludziom zarabiać: obniżymy podatek od nieruchomości dla prowadzących działalność gospodarczą o 20 procent, zlikwidujemy opłatę targową, zmniejszymy do minimum wymaganego przez prawo stawki podatku od środków transportu. Doprowadzimy do odbudowy bram miejskich i zadaszenia ulicy Długiej.
– Nie obawia się Pan, że przepisy znacznie ograniczają możliwość ruchu i nawet jak się chce, to trudno będzie wprowadzić niektóre zmiany? Na przykład władze samorządowe, niezależnie od poglądów, muszą umożliwić tzw. darmową edukację, udostępniać mieszkania socjalne czy wypłacać pomoc społeczną.
– Jestem realistą, ale optymistycznym realistą. Oczywiście gruntowne zmiany są możliwe wyłącznie w drodze uchwalenia nowej konstytucji i ustaw, zresztą przede wszystkim uchylających obecne ustawy. Mimo to samorząd ma dużo możliwości, o wiele więcej, niż nam się wydaje, patrząc na dotychczasowe działania prezydentów miast. Trzeba tylko mieć wolę i determinację, a tych mi nie brakuje. W mieście na szczeblu samorządowym można zrównoważyć budżet, zmniejszyć do minimum podatki i opłaty, a zbędne zlikwidować i przeznaczyć środki na to, czego potrzebujemy – drogi i bezpieczeństwo. W jednej z dzielnic Bydgoszczy (Miedzyń) 87 procent dróg o łącznej długości ponad 45 km to „gruntówki” – takiej sytuacji nie może być w XXI wieku!
– Czy jest Pan zwolennikiem pozyskiwania wszelkim kosztem jak największych ilości unijnych dotacji, tak jak to robią władze większości polskich samorządów, zadłużając gminy i powiaty, czy ma Pan inne podejście do tego zagadnienia?
– Sprawa jest prosta: jeśli coś jest naprawdę w danej gminie niezbędne i można to coś zbudować za jakiś procent kosztów, to warto skorzystać. Jednak branie dotacji na cokolwiek, byle tylko w statystykach świetnie wyglądało, to głupota. A już zadłużanie dzieci i wnuków żeby tylko nie „przepadły” jakieś pieniądze na nikomu niepotrzebne projekty to zwyczajna zbrodnia. Środki unijne wykorzystałbym na drogi i poprawę bezpieczeństwa. Nie brałbym środków unijnych na przykład na budowę tramwaju.
– Jakie szanse wyborcze dają Panu aktualne wyniki sondaży?
– Znam tylko jeden sondaż, robiony przez Pracownię Analiz Społecznych i Rynkowych. Nie jest on dla mnie zbyt dobry. 8,7 procent poparcia to – co prawda – więcej niż 5,3 procent kandydata PiS i 3,7 procent kandydatki SLD, ale to wciąż mniej niż ma dwóch liderów (PO i „niezależny”). Liczę na to, że do dnia wyborów te proporcje się zmienią i w drugiej turze zmierzę się z którymś z nich.
– W jaki sposób przyciąga Pan nowych ludzi do KNP?
– Czasy, kiedy ludzi trzeba było „przyciągać” skończyły się wraz z wynikami do Parlamentu Europejskiego. Teraz mam nawet trudniejsze zadanie: selekcjonować tych kandydatów na członków, którzy będą wzbogacać oddział. Tym niemniej praktycznie każdego dnia pojawia się w naszej siedzibie ktoś nowy, zazwyczaj młody, energiczny, ciekawy świata, bezkompromisowy człowiek, który zwyczajnie chce pomóc w kampanii. Jestem optymistą i wierzę, że to nie jest efekt aktualnego skoku „słupków”, tylko skutek wieloletniej pracy.
* Niniejszy wywiad został opublikowany w nr 46 tygodnika “Najwyższy CZAS!” z 2014 r.